czwartek, 30 stycznia 2014

Love story?...


...Nie, historia miłości do koni...


Kopytne uwielbiałam od dawna; wywoływały we mnie podziw i szczery zachwyt przy każdym spotkaniu. Kiedy zaczęłam jeździć moje uczucie do nich jeszcze bardziej się powiększyło, jeśli można to tak ująć - stało się znacznie silniejsze i gorętsze. Tym razem nie spoglądałam na konie z ziemi, lecz z nimi współpracowałam. Czysta radość, pasja, zadowolenie. 
A jednak... prawdziwie pokochałam konie, kiedy poznałam Olimpa, urokliwego hucuła z Włosani. Na początku obawiałam się jazdy na jego grzbiecie - nie mam zamiaru tego ukrywać. Ale kiedy poczułam, jak miękko kłusuje, jak jego mięśnie systematycznie napinają się pod skórą, jak ciemna grzywa opada na bystre, rozumne oczy... 
Prawda jest taka, że po prostu pokochałam Olimpka. Poza tym wcale nie był taki straszny, jak mi się kiedyś zdawał. Nie wypróbowywał żadnych sztuczek, nie zrzucał, nie brykał - po prostu niewiniątko. Ale nawet jako psotnika go uwielbiałam - jego charakterek, butność i temperament. Tendencje do robienia psikusów. Ujmując to ogólniej - jego całego.

Tak... to jest właśnie tarzający się Olimp. Zdjęcie autorstwa pani Sylwii :)
Chciałabym, z całego serca, żeby Olimpek był mój. Niestety, nie zanosi się na to. Ale zawsze pozostaje odwiedzanie kochanego hucułka - i jazdy na jego grzbiecie :)

Pozdrawiam was,
//Olimpia

1 komentarz:

  1. Też opiekuje się takim typem konia. ;3 Ciągłe psikusy, bryki. - Cała Rita ^^

    OdpowiedzUsuń