środa, 26 marca 2014

piątek, 31 stycznia 2014

Bąbel i Fakir - dwa rozrabiaki



Witajcie :)
Dzisiaj, po tygodniowej przerwie wreszcie wyrwałam się z domu i pojechałam do koni. Niestety los tak zrządził, że nie do Olimpka, tylko do urokliwej stadniny, położonej stosunkowo blisko Włosani - Konar.
Co by tu o niej na wstępie powiedzieć?


Jeśli chodzi o okolicę otaczają ją liczne pola uprawne i lasy, muszę więc przyznać, że widoki cieszą oko. Jeździ się na dużej, odkrytej ujeżdżalni, niemniej jednak dobudowywana będzie hala. Koni jest dość sporo - około 24, część jest prywatna. Zwierzęta znajdują się w trzech stajniach, które są ciut wąskie - czasem ma się trudności z przejściem, bo konie wystawiają z obu stron głowy po smakołyki. Siodlarnia jest niewielka, ale jak moja przyjaciółka stwierdziła "to dość ciekawy obiekt". 
To chyba tyle :)

Tak więc jak wspomniałam wybrałam się dziś do Konar, wraz z moją przyjaciółką. Wcześniej przygotowałyśmy trochę pokrojonych na kawałeczki jabłek i marchewek i tak też uzbrojone przybyłyśmy do stadniny. Na początku zostałam zaprowadzona w okolice ujeżdżalni, potem moja przyjaciółka skierowała nas do stajni, gdzie jak wcześniej wspomniałam - znajdowało się 24 konie.
Wykarmiwszy te, które nie miały w najbliższym czasie jeździć stwierdziłyśmy, że wciąż mamy dużo smakołyków, a oczy koni wpatrywały się w nas tak błagalnie... Chwila i pozostałe jabłka znikły ;)

Pozdrawiam was i mam nadzieję, że post się podobał ;)

//Olimpia

Tęsknota.. Czy konie też ją odczuwają?...


    ...NA PEWNO!


Otóż dziś chciałabym opowiedzieć pewną historię, historię dzikiego zachodu i zaufania, zaufania ponad wszystko.

Dziki zachód. Pewnie powiecie 'Dziki zachód, a co ona mustanga ujeżdżała?'
Otóż nie. Jednak był pewien koń.. Przyjechał, stanął w boksie. I stał tak, długi czas, nikt do niego nawet nie zaglądał. Nikt nie wiedział nawet jak koń ma na imię. Ale przyszedł czas.. Może by w końcu wypuścić go na padok lub wyczyścić? Żaden problem, codzienność.  Spokojne otworzenie boksu, skrzypnięcie zawiasów i..
Ukazał się kary koń z ostrymi rysami, stalowym, silnym spojrzeniem. Samo wejście do boksu graniczyło z cudem. Godzina zmagania się z tym 'potworem' ciągnęła się w nieskończoność. Trzech silnych chłopów?     O, nie!  Temu koniu nikt dał rady!  Skóra lśniąca od potu i białka rozwścieczonych oczu. Lepiej było odejść  niż próbować przebrnąć przez kolejne coraz silniejsze kopnięcia, dębowania, ugryzienia, a także po to, żeby stajnia została na swoim miejscu.
Tak toczyły się dni, tygodnie, miesiące. Koń stał dalej w boksie, a jego jedynym zajęciem było skubanie siana. Nikt się nie interesował tą klaczą (jak się okazało).
***

Lecz nadszedł pewien słoneczny dzień, wyjątkowy piękny. Właśnie w tym dniu coś nas z tą kobyłą połączyło. Trochę czasu minęło, zanim zdołałyśmy do niej wejść, ten postęp ogromnie nas ucieszył. Zaczęło się codzienne czyszczenie, poznawanie jej - było niesamowicie trudno.
Ona nie dawała się nikomu dotknąć, o kopytach to już w ogóle nie było mowy. Jednak mijały miesiące, a Unia coraz bardziej nam ufała, pozwalała się już dotykać wszędzie. Tak, Unia. Choć my wolałyśmy nazywać ją Błyskawicą z Dzikiego Zachodu. W jej krwi naprawdę płynął Dziki Zachód, choć jej przodkowie byli różni.
Tak wiele osiągnęłyśmy z nią, moja przyjaciółka Beata bardzo ją kochała.. Codzienne wypady na łąkę, czyszczenia, padok.. Teraz to tylko wspomnienia.. Bolesne i ciężkie..

Unia wraz z Cenną ponad rok temu zostały sprzedane do Niemiec na ciężką pracę.. Często zastanawiam się..  Gdzie ona teraz jest?.. Co właśnie robi?.. Może właśnie spogląda w górę ku niebu, w gwiazdy i zastanawia się gdzie jest jej stajnia, jej dawny dom, jej kochający opiekunowie... ..<3

Kiedy to piszę mam ogromną gulę w gardle, mam nadzieję, że tyle wystarczy..

A teraz odsyłam do filmiku, przy którego oglądaniu pierwsza moja myśl była.. 'Unia..' //Foreverby

http://www.youtube.com/watch?v=eruaalw6vno

czwartek, 30 stycznia 2014

Nowe umiejętności, zdobyte doświadczenie...

Wczorajszy dzień był niesamowity... głównie względem mojego pobytu w stadninie...

To była moja trzecia lekcja w TKKF Przyjaciel Konika... a według mnie liczba "3" jest szczęśliwa... i taka właśnie była...

***

Dzikie, długie galopy w terenie były chyba największą atrakcją... nie obchodziły mnie inne konie... liczyliśmy się tylko my... ja i Zodiak... słyszałam tylko bicie naszych serc i tętent jego kopyt w zaspach śniegu... czułam się wolna... wolna niczym nieokiełznany mustang cwałujący po równinach... niczym orzeł szybujący nad naszymi głowami po błękitnym niebie... 
Gałęzie obijały się po twarzach... biały puch spadał prosto na nas z gałęzi drzew... lecz nic nas nie mogło powstrzymać... 
Przemierzaliśmy doliny rzek... najrozmaitsze wzniesienia... wydeptane wcześniej drogi... 
Podczas zabójczego pędu nie mogłam uwierzyć, że to tylko okolice ośrodka... miałam wrażenie, że jesteśmy już daleko... na prawdę kręciliśmy się w kółko, lecz temu uczuciu i tak nic nie dorówna...

***

Niestety później nadszedł czas powrotu na ujeżdżalnię... jednak nie był to koniec przygód...
Dla koni była to pierwsza jazda od weekendu... musiały się wyszaleć...

***

Robiliśmy różne rzeczy: serpentyny, wolty, koła, jazdy po przekątnych itd., ale najbardziej utkwiły mi w pamięci skoki... cały tor przeszkód... 
Na Zodiaku to żaden problem... nie jestem pewna czy można nazwać go zawodowym skoczkiem, ale dla mnie jest i zawsze będzie mistrzem... kocham go ponad życie...

***

Dodam na końcu, że wszystkie te cudowne, a jednocześnie wyjątkowe na swój własny sposób chwile zostaną na zawsze w moim sercu, jako niezapomniana pierwsza jazda na kantarze...

Ale dlaczego na kantarze? 
Odpowiedź jest bardzo prosta... 

Niestety w sobotni poranek Zodiak rozciął sobie wargę... na początku podejrzewano o to szczura, lecz rana była bardzo symetryczna... do tej pory nie wiemy co tak dokładnie stało się w boksie lub na padoku, lecz najważniejsze jest to, że mój ukochany wałach wraca szybko do zdrowia...

***

Z jednej strony jestem smutna, że Zodiak musiał cierpieć z siedmioma szwami, lecz są też dobre tego strony... to była jedyna okazja na jazdę na kantarze... na co dzień nikt na to nie pozwala... a że akurat to Zodi rozciął wargę było szczęśliwym zbiegiem okoliczności... nigdy nie cieszyłabym się aż tak bardzo z jazdy na kantarze na innym koniu...


//Zodiakowa


Love story?...


...Nie, historia miłości do koni...


Kopytne uwielbiałam od dawna; wywoływały we mnie podziw i szczery zachwyt przy każdym spotkaniu. Kiedy zaczęłam jeździć moje uczucie do nich jeszcze bardziej się powiększyło, jeśli można to tak ująć - stało się znacznie silniejsze i gorętsze. Tym razem nie spoglądałam na konie z ziemi, lecz z nimi współpracowałam. Czysta radość, pasja, zadowolenie. 
A jednak... prawdziwie pokochałam konie, kiedy poznałam Olimpa, urokliwego hucuła z Włosani. Na początku obawiałam się jazdy na jego grzbiecie - nie mam zamiaru tego ukrywać. Ale kiedy poczułam, jak miękko kłusuje, jak jego mięśnie systematycznie napinają się pod skórą, jak ciemna grzywa opada na bystre, rozumne oczy... 
Prawda jest taka, że po prostu pokochałam Olimpka. Poza tym wcale nie był taki straszny, jak mi się kiedyś zdawał. Nie wypróbowywał żadnych sztuczek, nie zrzucał, nie brykał - po prostu niewiniątko. Ale nawet jako psotnika go uwielbiałam - jego charakterek, butność i temperament. Tendencje do robienia psikusów. Ujmując to ogólniej - jego całego.

Tak... to jest właśnie tarzający się Olimp. Zdjęcie autorstwa pani Sylwii :)
Chciałabym, z całego serca, żeby Olimpek był mój. Niestety, nie zanosi się na to. Ale zawsze pozostaje odwiedzanie kochanego hucułka - i jazdy na jego grzbiecie :)

Pozdrawiam was,
//Olimpia

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Oficjalne otwarcie bloga



Wszystkich, ale to wszystkich, którzy kochają konie zapraszamy do czytania bloga "Zapiski jeźdźców". Zawarte w nim będą opowieści o naszych przeżyciach z końmi, o wszelkich jazdach i wspomnieniach związanych z kopytnymi.

Jednym słowem będzie to historia miłości do koni.
Historia, którą musicie wysłuchać do końca.
Jeśli, rzecz jasna, koniec kiedyś nastąpi :)

Zapraszamy do czytania i...
...przeżywania tego co my przeżyłyśmy...
...na nowo...

Pozdrawiamy,
//Olimpia, Foreverby, Zodiakowa